Giżycko

Kolberg tak pisze o tym mieście: „Leży ono na północnym wybrzeżu Newotyńskiego jeziora i liczy przeszło 4000 mieszkańców, po większej części zniemczonych Mazurów; wygląda wcale niebrzydko.

Domy, w większej części piętrowe, są porządne, a nawet przedmieście Margrabowskie coraz bardziej się upiększa. Z czasów krzyżackich pozostał jeszcze mały zameczek, w którym niegdyś wójt zakonny rezydował. Tuż pod miastem, pomiędzy Newotyńskim, Węgoborskim i kilku pomniejszymi jeziorami, leży forteca Boyen z dość liczną załogą. Wystawienie fortecy przyczyniło się niemało do wzrostu miasta i okolicy. Lec jest przeważnie handlowym i to wskutek kolei żelaznej i korzystnego położenia nad wielkimi jeziorami”.

Kolberg w drugiej połowie września 1875 roku udaje się do Giżycka gdzie spotyka się z Marcinem Gierszem, nauczycielem i redaktorem „Gazety Leckiej”, który pochodził z rodziny mazurskiej oraz był miłośnikiem i zbieraczem folkloru mazurskiego. W liście do tegoż pisze: „W czasie mojego krótkiego pobytu w Lecu miałem miłą sposobność poznać osobiście Szanownego Pana Dobrodzieja, którego prace pożyteczne i niezmordowana czynność literacka od dawna już mi była znaną”.

Drugą osobą, którą odwiedził Kolberg w tym czasie w Giżycku był pastor Herman Braun. W liście do Brauna pisze: „ Pana łaskawe informacje o wszystkim, co dotyczy języka i obyczajów tamtejszych Mazurów, ośmielają mnie, by powtórnie skorzystać z uprzejmości Pana. Pańska małżonka prześpiewała mi wprawdzie kilka bardzo ładnych piosenek, jednakże przypuszczam, że liczba takich pieśni ludowych musi być dużo większa i że nie byłoby trudno odszukać wśród ludu jakąś dzielną śpiewaczkę, która by je na żądanie zaprodukowała”.

Jednak brak w materiałach Kolberga odpowiedzi na te listy i zapisów przysłanych przez ich adresatów.

Z Giżycka pochodzi taki m.in. opis zwyczajów wielkanocnych:
„W pierwsze lub drugie święto bywa śmigus, czyli polewanie wodą wzajemne. Ma to też miejsce już w Wielki Piątek i dokonywa się wodą czerpaną z rana przed wschodem słońca przy odmawianiu pacierzy (więc poświęcaną). W drugie zaś święto biorą rózgi, czyli pręty wierzbowe z listeczkami zielonymi (moczonymi przez kilka dni w wodzie, by zieloność utrzymały) i smagają nimi spotkanych na drodze”.

O obrzędach weselnych tak pisał:
„Każde prawie wesele i ślub w okolicy odbywa się w piątek. W niedzielę zaś przedtem mają miejsce zaprosiny na wesele. Przyjaciół i sąsiadów z tejże samej wsi zaprasza tak zwany proszek; pozamiejscowych zaś gości zaprasza jeden lub dwóch do tej czynności zaproszonych placmistrzów (Platz-meister). Proszkiem bywa najczęściej krewniak rodziny i to bliski; poruczony mu obowiązek odbywa on pieszo. Placmistrz zaś, człowiek najczęściej młody, konno odprawia swą czynność po okolicznych wioskach. Zapraszający ci urzędnicy przystrojeni są we wstęgi pstrokatej barwy, kwiaty papierowe u czapeczek i mają u obu ramion wiszące dwie chustki: jedną czerwoną, drugą żółtą. Nie brak im i długiego bicza, którym głośno trzaskają tak za swym przybyciem, jak i przy odjeździe”.

Jak we wszystkich regionach wśród materiałów zebranych przez Kolberga najwięcej jest pieśni:

„Idz dziewcyno, pościel łoze
w tej ciemnej komorze,
pójdziemy tam spać oboje,
nic nam nie pomoże.

Ja się ciebie nie zarzekam,
spać z tobą nie pójdę,
by się ogień nie przerzucił
do tej trzeciej nogi.

Nie bój się ty ognia, wody
ani opuchlizny,
połozę ja trzecią nogę
dalej od pierzyny”.

„Pragną ocy, pragną
za dziewcyną ładną,
obiecała, a nie dała
chusteckie jedwabną.

Daj ni, dziewce, gemby,
moje ukochanie;
a podaj ni, ma najmilsa,
choć przez dylowanie.

Dałabym ci gemby,
ale nie wiem kędy;
kole piecka sromotecka,
pełno ludzi wsędy.

A za piecem ciasno,
a na izbie jasno;
pocekajze, mój najmilsy,
az świecki zagasną.

Pocekajze potem,
az wysyję złotem;
za godzinke, za chwileckie,
matka nie wie o tem.

Choć i matka nie wie,
ale ludzie wiedzą;
niedaleko kole siebie
para ludzi siedzą”.